poniedziałek, 17 września 2012

WYBORCOM DZIĘKUJEMY

Komisjom wyborczym też.



Od dziecka co roku na wybory chodziłem z rodzicami. Nie było większej frajdy, niż możliwość postawienia krzyżyka w kratce na karcie mamy lub taty, usłyszenie 'Nie tu, bękarcie!' i wrzucenie złożonego papieru do dużej, biało-czerwonej skarbonki na makulaturę. Odkąd jestem pełnoletni i mam prawo do głosowania robię to samo, tylko dostaję jeszcze arkusz wyłącznie dla siebie. 
W tym roku sytuacja zmusiła mnie, by głosować poza domem. Do tego potrzebny mi był specjalny świstek, który załatwiłem w gmninie w ciągu kilku sekund.

- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Chcę świstek.
- Dowód proszę. 
- Proszę.
- Dziękuję. O, jak pan ładnie wyszedł na zdjęciu!
- Dziękuję, ale to godło.
- A, faktycznie. (stuk stuk) Oto świstek, proszę.
- Dziękuję. Do widzenia
- Do widzenia.

Mile zaskoczony sprawnością funkcjonowania kadry urzędniczej zachowałem magiczny papierek aż do dnia wyborów licząc, że głosowanie pójdzie równie sprawnie. Myliłem się. 

Wchodzę dziarskim krokiem do jednego z lokalów wyborczych w Katowicach. W ręce trzymam równie dziarskie uprawnienie do głosowania poza miejscem stałego zamieszkania. Podchodzę do pana w garniturku, który w kieszeni chował pewnie świadectwo ukończenia zawodówki i wręczam mu zaświadczenie. Niepewnie wyciągnął po nie rękę. Przygląda się. Zaryzykuję nawet i powiem, że czyta. Raz, drugi. Na jego twarzy rysuje się konsternacja - nie wie, czy ma tę kartkę zjeść, pokolorować, czy poskładać z niej samolot. Poci się. W końcu odkłada ją i podejmuje desperackie działanie - zaczyna szukać mnie na liście mieszkańców. Fajnie... - myślę se. Szukajcie a znajdziedzie. O dziwo mu się to nie udało, więc wstał i wybiegł. Po kilku minutach wrócił z mamą. Powiedziała mu, by spisał moje nazwisko, dał mi arkusz do głosowania i zabrał świstek, bo jak nie to ma szlaban na kompa. I tak też uczynił.

Dostałem arkusz nie musząc okazywać żadnego dokumentu tożsamości. Nie chcieli ode mnie nawet karty rowerowej.

W porządku. I tak nie jestem fotogeniczny. Chowam się więc za firankę, biorę do ręki długopis i przyglądam się kandydatom. Pierwszy był facet z dwoma imionami - Jerzy Marek? Marek Jurek? Nieważne. Był też Jarek, z którym kiedyś piłem, Bronek, co ma na drugie Maria no i Andrzej, kolega ze szkolnej ławki. Ich znałem, to postawiłem przy nich krzyżyki, z boku dopisałem 'Bob tu był' i wrzuciłem głos do urny. Byłem pewien, że to już wszystko, więc skierowałem się do wyjścia. Nagle podbiega do mnie Pan W Garniturku i zagradza mi drogę i...

- Musi mi pan to oddać. - wskazuje na kartkę, którą trzymałem w ręce. Pech chciał, że miałem jeszcze ze sobą zaświadczenie o prawie do głosowania w dniu ponownego głosowania, czyli w drugiej turze.
- Ale dlaczego?
- Bo musi pan to oddać.
- Ale to moje.
- Ale musi pan to oddać, żeby z tym teraz nie iść głosować gdzie indziej.
- Ale ja już panu oddałem.
- Nie oddał pan.
- To jest na drugą turę. Jedno już panu oddałem.
- Nie oddał pan.
- Jak ci jebnę zaraz...
- Ok, chwileczkę.

Ze łzami w oczach znów pobiegł po mamę. A mnie ta sytuacja, o ile na początku bawiła, o tyle teraz zaczęła żenować. Mama, wyraźnie podirytowana, że synek znów zawraca jej dupę, przywołała mnie do siebie. 

- Tu się proszę podpisać.
- Ja nie umiem pisać.
- To mogą być trzy krzyżyki. I dowód osobisty poproszę. 

Dopiero teraz poproszono mnie o dowód tożsamości. Fajnie... - myślę se. Lepiej późno niż wcale. Pokazałem, podpisałem, chcę już iść do domu bo mecz leci, ale...

- Zaświadczenie musi mi pan oddać.
- Już oddałem, to jest na drugą turę.
- Ale ja go nie mam.
- Jak ci jebnę zaraz...
- Ok, poszukam.

Znalazła. Pod stertą innych dokumentów, z którymi jej synek nie potrafił sobie poradzić. Z niezręcznym uśmiechem pokiwała głową. Odwracam się z ulgą na pięcie, cieszę się, że to koniec, aż tu nagle...

- Chwileczkę!

Chciałem już wrócić, rzucić w nią tym swoim uprawnieniem do głosowania w drugiej turze dla świętego spokoju, spalić tę budę i uciec, ale ograniczyłem się tylko do wyrażającego zniecierpliwienie spojrzenia. 

- Czego?
- Nie zabrał pan karty do głosowania.
- ...

Myślałem, że to żart, ale jej poważna mina wcale na to nie wskazywała. W tym momencie mogłem udawać głupiego, zabrać kartę, zagłosować ponownie i wywołać większy burdel, niż już tam panował. Mogłem stać się jedyną w Polsce i na świecie osobą uprawnioną do oddania dwóch głosów. Mogłem być bogiem. Jednak nie nacieszyłem się jeszcze doczesnością, a wizja śmiertelności zawsze mnie ekscytowała, więc zawołałem tylko, iż oddałem już swój jeden, cenny głos i wyszedłem, zostawiając ten cały syf za sobą...

1 komentarz:

  1. Masz talent xD haha, uśmiałam się setnie :) - też se taki świstek załatwiałam, bo jechałam w terminie wyborów na wakacje, ale żadnych przebojów tego typu nie było :)

    OdpowiedzUsuń

Dodaj swoje trzy grosze