poniedziałek, 17 września 2012

KIOSK


Jego prawdziwe oblicze.


Każdy robi zakupy w kiosku. I każdy kiedyś marzył, by zobaczyć jak jest w środku. Jak wygląda widziany przez to małe okienko świat oraz ludzie nachylający się do niego i próbujący odgadnąć tajemnicę wystroju wnętrza i tożsamości kioskarza. Ostatnio przekonałem się, że kioskarz to nie tylko więzień spędzający większość życia w ciasnym, ciemnym pomieszczeniu za kratkami. To nie tylko człowiek, którego można rozpoznać wyłącznie po dłoniach, bo jego twarzy nie sposób zauważyć, a już na pewno nie zapamiętać. Na własnej skórze doświadczyłem, że kioskarz to istota, która zna jednak więcej słów niż 'jest', 'nie ma' i 'dwa złote'.
Kioskarz potrafi rozmawiać.
Kioskarz ma problemy.
Kioskarz ma życie po pracy.

- Dzień dobry. - przywitałem się uprzejmie.
- Ta... - odpowiedział mi jeszcze uprzejmiej kioskarz.
- Ma pan studenckie bilety godzinne?
- No mam, mam. Muszę mieć! Wszyscy tylko przychodzą po bilety, a ja zysku z tego nie mam żadnego!
- Heh... To dwa poproszę.
- No pewnie! Ciągle tylko sprzedaję bilety, ale chleba za to nie kupię, rodziny za to nie wyżywię! - ewidentnie próbował wziąć mnie na litość. Ale trochę mnie zatkało, gdy zrozumiałem, co właśnie powiedział. To kioskarz ma rodzinę...?!
- To pan ma rodzi.. Ekhm. Ale pewnie często gdy ktoś przychodzi po bilet, to kupuje też przy okazji coś innego?
- No to kup pan.
- Heh...
- No kup pan! - tak wyrafinowanego zachęcania do zakupu produktu mogłaby uczyć się od niego niejedna agencja reklamowa.
- Ja eee... Akurat teraz nic nie potrzebuję, ale...
- No właśnie, kurwa! Wszyscy tak mówią! Nikt nic więcej nie potrzebuje. Byle mają, kurwa, bilet!

Otworzyłem usta z niedowierzaniem - kioskarz przeklinał! Pokrzyczał jeszcze trochę i pomruczał niezrozumiale pod nosem, po czym położył jeden bilet na swoim tacko-talerzyku.

- Złoty pięćdziesiąc pięć.
- Ale ja... - przełknąłem ślinę. Bałem się powiedzieć, że - ... ja chciałem dwa.
Nastąpiła przedłużająca się niemiłosiernie chwila ciszy. Przerwał ją odgłos dartego papieru, na tacce wylądował drugi bilet.
- No to trzy złote dziesięć!
- Pproszę... - dałem odliczone.
- No i widzisz pan? Pan masz dwa bilety a ja co mam? Gówno mam! - oznajmił i wyraził swoje ostatnie słowo gestem. Nie pokazał wprawdzie gówna (choć jestem pewien, że kioskarz byłby to w stanie uczynić), ale pięść w kształcie figi z makiem wystawił przez okienko aż na zewnątrz.

Od tamtej pory mam traumę. Po nocach śni mi się rodzina tego kioskarza. Jego dzieci, bawiące się w kioskarzy. Ich jedyne zabawki - zabawkowe bilety. Żona, której nie starczyło na chleb, więc karmi swe pociechy miesięcznymi, a na deser ulgowymi. I tłumy. Tłumy ludzi przed kioskiem, a każdy z nich chce kupić tylko... i wyłącznie... jeden... bilet!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dodaj swoje trzy grosze