niedziela, 7 kwietnia 2013

SZKOLNA DEMOLKA

System edukacji w naszym państewku to mój ulubiony, zaraz po służbie zdrowia i transporcie publicznym, temat do rozmów i wyrażania swojej gorącej aprobaty dla niego. Jako zagorzały zwolennik oryginalnych pomysłów pojawiających się w tych dziedzinach nie mogłem przejść obojętnie obok idei stworzenia w Poznaniu … szkoły demokratycznej.

Tak właśnie, szkoły demokratycznej. Spytacie - co to znaczy? Władza w rękach ludu? Uczniowie rządzą nauczycielami? Hulanka i swawola? Otóż… dokładnie tak.



(Źródło: www.sp11oswiecim.pl)

Pomysł tak mnie zainspirował, że w poszukiwaniu czegoś więcej na ten temat trafiłem na stronę www.edukacjademokratyczna.pl, gdzie zwolennicy tej hipsterskiej metody kształcenia odpowiedzieli na kilka kluczowych, nurtujących mnie pytań.
Zdania napisane kursywą to autentyczne cytaty z wyżej podanej strony.

1. ALE CO TO JE I CZYM TO SIĘ RÓŻNI OD NORMALNEJ SZKOŁY?

W szkole demokratycznej dziecko jest traktowane jak pełnoprawny człowiek.

Yyy… a to jak jest traktowane w normalnej szkole? Jak niepełnoprawny? A może jak niepełnosprawny nawet? Ja rozumiem, że niektóre zakazy dla gimnazjalistów, takie jak np. zakaz jarania skrętów na lekcji, kopulowania na sali gimnastycznej  czy produkowania meta amfetaminy w świetlicy mogą wydawać się lekkim, bezpodstawnym i niepotrzebnym przegięciem, ale żeby zaraz… niepełnoprawny?

2. NO TO JAKE ONI MAJĄ W TEJ SZKOLE LEPSZE PRAWA ODE MNIE?

 W szkole demokratycznej młodzi ludzie mają prawo:
 - decydować o sobie: jak, kiedy, co, gdzie i z kim robią, w szczególności czego i jak się uczą;

Jak, kiedy, co, GDZIE i Z KIM ROBIĄ? WTF?! Taki gówniarz, który rozpoczyna podstawówkę nie potrafi bez swojej mamusi zdecydować nawet którym palcem dłubać w nosie i gdzie wytrzeć to co wykopie, a co dopiero czego i jak się uczyć, goddammit! Szczytem umiejętności w podejmowaniu decyzji przez gimbusa jest wybór pomiędzy serwerami, z których będzie ściągał najnowszego Half-Life’a (pod warunkiem, że oprócz ściągania na klasówkach, potrafi też ściągać z Internetu). Te dzieci mają o sobie decydować? Co, gdzie i z kim robią? Dyrektorze takiej szkoły, nie fatyguj się nawet zatrudnianiem nauczyciela matematyki…

- do równego prawa w podejmowaniu decyzji odnoszących się do ich szkoły;

- Witam na Walnym Zgromadzeniu Ucniów i Pracowników Skoły. Dziś głosujemy za psedłuzeniem wakacji do grudnia. Kto jest za? Dziękuję, kto jest pseciw? Dziękuję, uchwała psesła. 250 głosów za, 10 naucycieli pseciw.
O_o

3. ALE TO JAKO ONI SIĘ TAM UCZOM JAK IM ŻODYN NIE KOŻE?

Nikt ich do nauki nie zmusza. Uczą się bo chcą. Są ciekawe świata i chcą go poznać - każde po swojemu, każde inaczej, w swoim tempie.

Uczą się bo… chcą? Gdyby dzieci chciały się uczyć, to siedziałyby by w domu, oglądały Discovery zamiast kreskówek, a do poduszki kazały sobie czytać Encyklopedię PWN! Kto i kiedy wreszcie zrozumie, że DZIECI NIE CHCĄ SIĘ UCZYĆ?! Dzieci nie powinny chcieć się uczyć! Dzieci, które chcą się uczyć istnieją tylko jako wyimaginowane, mistyczne postacie w naganach rozczarowanych matek, które wracają z wywiadówek z listą ocen swoich pociech! Coś jak jednorożec albo dziewica…

Dziecko zmuszane do nauki potrzebuje pewnego okresu wolności by zainteresowanie uczeniem się powróciło.

O, to mamy przecież i w naszych szkołach. Nazywa się wakacje letnie. I gwarantuję – nie działa. Zainteresowanie uczeniem nie wraca. I to nie dlatego, że z tym ‘okresem wolności’ coś nie tak albo że ta metoda nie działa. Po prostu – jak czegoś od początku nie ma, to i nie ma co wracać.

Na przykład dzieci, które jeszcze nie chodzą do szkoły uczą się czytać i pisać, jeżeli tego chcą.

Rly? Dziecko zaczyna uczyć się pisać bo nagle, podczas zabawy klockami nachodzi je egzystencjalna myśl, że może warto by zmienić swoje życie, zająć się czymś przyszłościowym i pożytecznym? Że otwieranie dzioba na komendę ‘samolocik!’ nie jest szczytem ich ambicji, więc rzucają zabawki w cholerę i łapią za pióro, kaligrafując Biblię?
Chyba nie. To matka albo ojciec biorą takiego delikwenta za szmaty, sadzają przy stole, dają ołówek w łapę i mówią: „pisz gówniarzu, bo wstyd mi przynosisz! Masz 12 lat, na wywiadówce inne matki mnie palcami wytykają!”.

True story.

4. NO I CO SIĘ WOM ESZCZE NIE PODOBO W NORMALNEJ SZKOLE?

W szkole zbyt wiele dzieci musi wytrzymać razem w jednej sali kilka godzin dziennie prawie bez ruchu.

Bez ruchu, hehe. Ten co to pisał chyba nie zaglądał ostatnio do sali w przeciętnym gimnazjum. Bez ruchu to ewentualnie siedzi ten, który zasnął. Albo wykorkował z przedawkowania.

Liczne badania udowadniają, że przez to stają się one z czasem agresywne albo apatyczne. Tak przecież nie można się uczyć!

Pobiłem w swoim życiu kilka staruszek, zamordowałem parę kobiet, ale nigdy nie przypuszczałem, że to przez spokojne siedzenie w ławce… Uff, już się bałem, że jestem po prostu zdegenerowanym psychopatą.

Do nauczania potrzebne jest zbieranie własnych doświadczeń, jednak to w tradycyjnej szkole jest prawie niemożliwie, ponieważ nie można opuścić klasy i pobyć trochę w innym szkolnym towarzystwie albo pobyć samym.

Za moich czasów od pobycia w trochę innym szkolnym towarzystwie były przerwy albo normalne spotkania po lekcjach. A jak ktoś chciał pobyć sam, to zostawał po lekcji w sali i podlewał tablicę, ścierał kwiatki. Albo szedł do czytelni, tam nigdy nikogo nie było. Ewentualnie zamykał się w kiblu. I był sam. Nie licząc kumpli walących wódę w kabinie obok.

Jest nudno, jeżeli w jednej klasie są tylko dzieci w tym samym wieku. Tak się nie nauczy innych sposobów bycia - pozytywnych i negatywnych - od innych roczników. Uczniowie w różnym wieku mogli by się uczyć i popierać wzajemnie.

W trzeciej klasie podstawówki:
- Jasiu chodź do tablicy, wykonaj to całkowanie.
- Ale ja nie umiem!
- Jasiu, co ty opowiadasz. Pawełek przecież umiał.
- Ale Paweł ma 20 lat!
- No właśnie Jasiu, a ty masz 10 i musisz uczyć się innych sposobów bycia!

Przedstawiam to wszystko ze sporym przymrużeniem oka, pewne interpretacje przejaskrawiając. Bo przyznam, że wczytując się w niektóre argumenty, zacząłem wierzyć, że oni gdzieś tam mają trochę racji. Że ta szkoła demokratyczna, to może nie taka zła wbrew pozorom. Że oni może jednak wiedzą co robią. Ale jeden, maleńki fragment zburzył tę kiełkującą nadzieję i utwierdził w przekonaniu, że ten pomysł promują demagodzy. Zwykli krzykacze i nieudacznicy, którym w życiu nie wyszło, więc zwalają to na niepowodzenia w typowej, ‘niedemokratycznej szkole’. A oto i ten fragment:

Zmuszanie ludzi do czegoś, czego nie chcą jest przemocą. Nawet do życia pozaszkolnego zostają wprowadzone lekcje - zadania domowe. Obowiązek szkolny łamie konstytucję.

Ouuu… Mocne słowa. I niewiarygodnie głupie. Nie wiem jakim hipokrytą i ignorantem trzeba być, żeby zarzucać obowiązkowi szkolnemu łamanie konstytucji. Konstytucji, która w swoim 70. artykule sama ten obowiązek nakłada!

Art. 70. 1. Każdy ma prawo do nauki. Nauka do 18 roku życia jest obowiązkowa. Sposób wykonywania obowiązku szkolnego określa ustawa.

Ustawa, o której mowa, to ustawa o systemie oświaty, która potwierdza obowiązek nauki do 18. roku życia. Obowiązek chodzenia do szkoły od pierwszego września do końca czerwca, od poniedziałku do piątku. A nie wtedy, kiedy mi się podoba i na przedmioty, na które akurat mam ochotę.

Twórcy tego pomysłu przekombinowali. Chcieli dobrze, wyszło jak zwykle. Ja ich nie kupuję, choć bardzo jestem ciekaw, czy pomysł wypali. Chętnie porównam efekty kształcenia pomiędzy nowatorską szkołą demo-kratyczną, a klasyczną szkołą demo-ralizującą

2 komentarze:

  1. Przerażenie, to jest to, co mnie dopadło po przeczytaniu tego tekstu.
    Jakby sama idea gimnazjum nie był chorym pomysłem - mającym dać młodzieży większą możliwość wyboru nad swoim życiem.
    Dała nam bandę dzieciaków, którym wydaje się, że mogą już decydować i są dorosłe. Dlatego decydują się na: słoneczko, kosz na głowie nauczyciela etc.

    "Do nauczania potrzebne jest zbieranie własnych doświadczeń, jednak to w tradycyjnej szkole jest prawie niemożliwie, ponieważ nie można opuścić klasy i pobyć trochę w innym szkolnym towarzystwie albo pobyć samym."
    GOD DAMN IT!
    Przecież właśnie wprowadzając tego typu udziwnienia - typu gimnazjum, dzieciaki straciły tę możliwość.
    Pamiętam jak, jako pierwszoklasista patrzyłem z szacunkiem i przestrachem na ósmoklasistę. Jak mi jeden powiedział 'cześć' przy moich kumplach, bo był moim sąsiadem, to się czułem jak pół-bóg. I tak właśnie w przekroju 9-latek, a 16-latek można było zbierać "własne doświadczenia". Nieraz ciężkie, ale tak naprawdę przygotowujące do życia.

    Nie pozostaje nic innego jak powiać klasykiem:
    "Co za ponury absurd... Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z ciekawości - jakie, nieraz ciężkie, doświadczenia z 16-latkami przygotowały Cię do życia? ;)

      Martwi mnie najbardziej to, że dzisiaj, w tej dobie rozpuszczania dzieci i spełniania wszystkich ich zachcianek; w dobie, kiedy to dziecko tupiące nóżką rządzi rodzicami i jest bezstresowo wychowywane w przeświadczeniu, że wszystko mu wolno, bo jest pępkiem świata to właśnie SZKOŁA stanowi jedyną instytucję, która jest w stanie te dzieci nauczyć dyscypliny, szacunku, pokory. Szkoły są ostatnimi bastionami zasad współżycia społecznego, a poznaniacy, oczywiście powołując się na 'wzory zachodnie', próbują tym już rozwydrzonym dzieciom z ADHD nadawać więcej praw i swobód... :/

      Usuń

Dodaj swoje trzy grosze