poniedziałek, 17 września 2012

SKLEPY SĄ FAJNE


Tylko trzeba wiedzieć które.


Ostatnio dość często robię zakupy. Na przemian odwiedzam osiedlowe eLDe (bo blisko), silesiańskie Tesco (bo tanio) i Biedronkę (bo nie ma kamer). Zamierzam w ten sposób osiągnąć pewien cel - zamienić swoją studencką lodówkę (nazwałem ją Martwą Dodą - bo zimna, ale zawsze pusta) w marzenie każdego żaka:
                                        
A to wszystko za jedyne 5 zł. Tyle kosztowała mnie kominiarka.

Podróże kształcą. Spacery po supermarketach również. A przynajmniej są świetną okazją, by się tym wykształceniem wykazać.
Wstąpiłem po chleb do Biedronki. Asortyment jak zwykle mnie oszołomił - długo wahałem się pomiędzy połową krojonego bochenka, a ostatnim, czerstwym rogalem, który wyglądał już raczej jak poskładana do kupy bułka tarta. Odruchowo schowałem chleb pod płaszczem i już miałem potajemnie wyjść, gdy zobaczyłem nagle jak pokaźna kolejka ciągnie się przy każdej z dwóch kas. Pomyślałem więc - raz się żyje, postoję.
Kasjerka najwyraźniej dostała nowy, odgórny nakaz i przeszła intensywne szkolenie w dziedzinie marketingu, gdyż każdego z klientów częstowała, z wymuszonym uśmiechem, stałą kwestią: 'Czy życzy Pan/i sobie jednorazówkę?'. Zaproponowała ją nawet facetowi przede mną, który położył na taśmie zgrzewkę 50-ciu piw. Przyszła i kolej na mnie.
- Czy życzy pan sobie jednorazówkę?
- Pan nie życzy sobie jednorazówki.
Zapłaciłem i przesunąłem się na bok, by spakować chleb do plecaka. W tym momencie przemiła kasjerka wygłaszała już swoje hasło dnia kolejnej osobie.
- Czy życzy pani sobie jednorazówkę?
Już zabierałem się do odejścia, gdy nagle usłyszałem odpowiedź, która zmroziła kasjerce krew w żyłach.
Entschuldigung, aber ich verstehe nicht polnisch.
Cały sklep zamarł. Słychać było nawet, jak jogurty robią się coraz bardziej przeterminowane. Kasjerka szukała w głowie właściwej odpowiedzi wśród trzech słów, jakie znała po niemiecku - Angela Merkel i Oktoberfest. Zaczęła wykonywać paniczne ruchy rękami, kreśląc w powietrzu kwadrat i wyszła z założenia, że skoro Niemka nie zrozumiała słowa 'jednorazówka', to musi zrozumieć...
- Ee.. Reklamówka.
Z jakiegoś powodu kobieta nadal nie rozumiała werbalnego i pozawerbalnego, choć oczywistego i prostego przekazu. Stała tam zakłopotana, szukając w torebce kilku ojro, którymi mogłaby zająć wciąż gestykulujące dłonie kasjerki (która wychodziła z założenia, że można się dogadać w każdym języku, tylko później strasznie bolą ręce).
Wtedy poczułem na sobie wzrok wszystkich obecnych. Widziałem na ich twarzach to oczekiwanie. Byłem ich ostatnią nadzieją, wiedziałem to. Przełknąłem ślinę. Byłem gotów to zrobić. Wziąłem głęboki oddech, podszedłem do tej kobiety i z dziarskim uśmiechem rzekłem:
- Di Tasze.
Zrozumiała od razu. Oczy jej błysnęły, pokiwała entuzjastycznie głową, powiedziała coś o sobie i bitej Dance (ja, bitte, danke?). Rozległy się głośne brawa, klienci wiwatowali. Zostałem prywatnym tłumaczem sieci Biedronka. Zostałem bohaterem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dodaj swoje trzy grosze