poniedziałek, 26 maja 2014

WIOZE SIE POMAŁU


Takie przejażdżki lubię - za kierownicą ja, a towarzyszy mi ryk silnika, wiatr we włosach, szum fal i zachodzące słońce. I bynajmniej nie pędzę mustangiem cabrio po wybrzeżu.

Silnik ryczy, bo cisnę starym oplem 140 km/h (i to na wstecznym!), a przy takiej prędkości z 14-letnim samochodem jest jak z wojną na Bałkanach - w każdej chwili może wybuchnąć. 

Wiatr we włosach, bo szyby opuszczone (nie że samotne, tylko otwarte), co chyba zrozumiałe - straszny upał, a ja nie mam nie używam klimatyzacji, bo szkodliwa dla zdrowia. 

Szum fal... radiowych, bo w srebrnej strzale panuje żelazna zasada "radio albo klimatyzacja". Huk wpadającego przez otwarte okna wiatru klimatyzacji uniemożliwia słuchanie muzyki, zaś zamknięcie okien wyłączenie chłodzenia powoduje, że mózg się gotuje, a pot zalewa uszy, więc słuchanie muzyki traci jakby swój sens...

Ogólnie sami widzicie, że z takim samochodem to trochę jak z hemoroidami - aż strach siadać.
Póki jednak jeszcze kółka się kręcą i wycieraczki działają to nie jest tak źle. Spalanie też nie najgorsze. W zasadzie to ja nigdy nie odczuwam nawet wzrostu cen paliwa - zawsze tankuję za 100 zł.

No więc sunie prawym pasem taki symbol dzisiejszych czasów, typowy obraz pieprzonego cosmpopolity - Ślązak w chińskim podkoszulku i spodenkach made in bangladesz, za kierownicą wyprodukowanego w Polsce samochodu niemieckiej marki należącej do amerykańskiego koncernu, mknąc po autostradzie dofinansowanej z funduszy unijnych i słuchając jedynie dostępnego na tym odcinku trasy czeskiego radia, popijając do tego belgijskie piwo. Keine grenzen!

Przełknąłem, gdy wyprzedził mnie bus pasażerski. Przełknąłem tira, starego kombiaka z campingiem, nawet rowerzystę. Ale nie wytrzymałem nerwowo, gdy w lusterku wstecznym zaczął majaczyć kształt zbliżającego się... matiza. Nie! - przeraziłem się. - Tylko nie to koreańskie żelazko z silnikiem wkrętarki!
Warto wiedzieć, że matiz to samochód, który ma jeden plus. Ten na akumulatorze. 
Zacisnąłem ręce mocniej na kierownicy i wdepnąłem pedała gazu do samej podłogi (całe życie na krawędzi). Licznik wskazał 147 km/h. Matiz zaczął zrównywać się ze mną na równoległym pasie. Silnik wył jak rakieta, więc wrzuciłem trójkę. Nic to nie dało, podobnie jak czwórka, piątka i ostatecznie wsteczny - zabawkowy samochód na baterie (na to trzeba mieć w ogóle prawko?!) zostawił mnie daleko w tyle. Jak..? - zapytałem samego siebie. - JAK to możliwe?!

Czyżby winny temu był zaciągnięty hamulec ręczny?

Z rozmyśleń nad zszarganym honorem i podeptaną godnością wytrącił mnie jednak po kilku minutach niespotykany widok rodem z amerykańskich filmów: w oddali, na awaryjnym pasie, przy samochodzie z otwartą maską stała nieporadna, młoda kobieta, która wystawionym kciukiem i maślanym wzrokiem próbowała zatrzymać naiwnego dzielnego kierowcę, który byłby jej w stanie pomóc. Im byłem bliżej miejsca awarii, tym  dziewczyna była młodsza i ładniejsza, wzrok jej bardziej maślany, a moje chęci pomocy - coraz bardziej szczere. Przez chwilę się wahałem (a co jeśli to zasadzka?), ale wszelkie moje wątpliwości zostały rozwiane, gdy dojrzałem, że zepsuta maszyna to... matiz! Z piskiem opon, bez zachowania jakichkolwiek środków ostrożności zjechałem na pas awaryjny i po kilkudziesięciu metrach przepisowego, spokojnego hamowania - zatrzymałem się. Jakież było moje zdziwienie, gdy podbiegła do mnie jakaś uradowana starsza kobieta, w niczym nieprzypominająca tej, która wzięła mnie na litość. Jak widać, młoda była tylko przynętą. Sprytne. 
Nonszalanckim ruchem korbki naciśnięciem guzika otworzyłem szybę i ukrywając rozczarowanie w oczach, a zastępując je dziarskim uśmiechem dżentelmena złotej rączki zapytałem:

- Co się stało?

Zatrzymałem się, kierowany chęcią pomocy. Gdzieś tam we mnie na sekundę obudził się samarytanin, który nie pozwolił mi jechać dalej i udawać, że zza ciemnych okularów nie dostrzegam błagającego wzroku potrzebującej niewiasty. W całym tym wzruszeniu zapomniałem jednak, że...

- Proszę pana! Chyba poszło sprzęgło elektromagnetyczne w wentylatorze, główny termostat szlag trafił, płyn chłodzący wyciekł więc wąż musiał pęknąć, a możliwe że i kanały układu chłodzenia były zatkane... córka dolewa tego płynu i dolewa, ale to nic nie daje! A teraz to już nawet zapalić nie chce, podejrzewam że bendiks i tulejki w alternatorze są do dupy!

... że nie mam bladego pojęcia o naprawianiu samochodów. A w dodatku matizów.

Słysząc tę tyradę obco brzmiących słów przytakiwałem tylko z profesjonalną miną mówiącą "uułaa, to faktycznie nieciekawie". 
- No i potrzebowałabym linki do chłodnicy. Miałby pan? 

Pewnie. Właśnie się dowiedziałem, że w chłodnicy są jakieś linki, ale na pewno mam kilka zapasowych w bagażniku. W sumie to bardziej niż samym pytaniem zaskoczony byłem faktem, że w matizie też jest chłodnica

- Przykro mi - skłamałem. - Linki do chłodnicy ani jakichkolwiek jej substytutów nie posiadam. Mam tylko lewarek. 
Kobieta uśmiechnęła się, nie wiedząc, czy żartuję, czy mówię poważnie. W tym momencie dobiegła do nas córka - ta podstawiona uwodzicielka do zatrzymywania naiwnych bohaterów.
- Ale mogę podwieźć na pobliską stację! Albo do centrum. Tam pewnie mają linki. - błyskawicznie zareagowałem na rozwój sytuacji. - Do chłodnicy. - dodałem.
Fakt, że była godzina 18:00 w niedzielę nie powinien mieć tutaj żadnego znaczenia.
Kobiety spojrzały tylko po sobie, zaśmiały się niepewnie, podziękowały, że w ogóle się zatrzymałem i czym prędzej oddaliły się od mojego samochodu. 

Efekt mojego zatrzymania się był taki sam, jak gdybym nie zatrzymał się w ogóle. Po cóż więc tak naprawdę to zrobiłem, skoro na wyposażeniu brak mi nawet haka holowniczego? Żeby pomóc naprawić kobietom samochód, czy podświadomie pomóc sobie i nie mieć wyrzutów sumienia? W końcu pomóc chciałem, a że nie miałem przy sobie linki do chłodnicy...

Morał z tej historii może być więc taki, że jeśli jeździsz matizem, to nie cwaniakuj przy wyprzedzaniu, bo masz awaryjną chłodnicę.

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powinieneś książki pisać, bo jak tak czytam to mam wrażenie, że nowy Coben nam się rodzi :D

    OdpowiedzUsuń

Dodaj swoje trzy grosze