poniedziałek, 12 stycznia 2015

GAZ DO DESKI

Z jazdą na nartach jest jak z kibicowaniem Borussii Dortmund – to zajęcie typowo sezonowe. Obecny sezon na „białe szaleństwo” rozpoczął się u nas stosunkowo niedawno (nie mówię tu o rosnącej popularności amfetaminy) i potrwa pewnie jeszcze przynajmniej przez miesiąc,  a przy dobrych wiatrach (i śniegach) może nawet 2 miesiące. Z tego względu uznałem, że osobom wybierającym się tej zimy w góry ułatwię (lub utrudnię) wybór stoku poprzez umieszczenie krótkiej relacji z krynickiego i okolicznego szusowania.

Nie, to niestety nie jest Krynica. To Alpy.
Krynica Zdrój – niewielkie, choć urokliwe miasteczko położone w Beskidzie Sądeckim. 90 % wszystkich przebywających tam osób to przyjezdni – narciarze, kuracjusze, pensjonariusze i turyści, którzy zrobili sobie tam przystanek w drodze na Słowację. Co drugi rdzenny mieszkaniec Krynicy wynajmuje podróżnym pokoje w swojej chałupie, co czwarty także w piwnicy (np. Willa u Fritzla), jedna trzecia prowadzi wypożyczalnie sprzętu narciarskiego, pozostali sprzedają oscypki, śnieg lub sprzątają po dorożkach, gdy ich 2-konny silnik nawali. Choć wieczorny spacer po świątecznie oświetlonym jeszcze bulwarze nad strumykiem w sercu Krynicy dostarcza pozytywnych wrażeń estetycznych, to w przypadku ciekawych miejsc, atrakcji i rozrywek dla ludzi poniżej 70-tki (przynajmniej jak na tę porę roku) nazwa miejscowości zobowiązuje - w Krynicy jest jedno wielkie nic.

Całe szczęście nie można tego powiedzieć o szlakach narciarskich.

Sama Krynica oferuje nam kilka ciekawych stoków o różnej długości i stopniu trudności. Najpopularniejsze z nich to: Azoty, Słotwiny i oczywiście Jaworzyna Krynicka. Poniżej zamieszczam krótkie i subiektywne charakterystyki każdego z ośrodków narciarskich.

TYLICZ

Stacja narciarska w oddalonym o jakieś 6 km Tyliczu to świetna propozycja na rozgrzewkę przed większymi, krynickimi stokami. Stromy fragment początkowy, dodatkowo oblodzony, może na wstępie nieco zrazić lub zniechęcić, ale przez pozostałą część trasy mknie się bardzo przyjemnie. Główny szlak można ominąć ścieżką leśną i nazbierać przy okazji trochę mrożonych grzybów do koszyka.

Najkorzystniejszy cenowo jest karnet wieczorny – koszt zjeżdżania w godzinach od 16:00 do 20:00 to zaledwie 30 zł. Tańsze niż karp z Lidla jest też wypożyczenie nart – mi udało się tego dokonać za 20 zł. Jak widać zostaje więc w kieszeni trochę grosza na kilka grzańców i mandat za zjeżdżanie po pijaku.

Tylicki stok ma jedną, zasadniczą wadę – jest krótki. Zjazd trwa krócej niż rządy PiS, w przeciwieństwie do wjazdu wyciągiem krzesełkowym na szczyt, który dłuży się niemiłosiernie… Skutecznie rekompensuje to jednak bezpłatny parking i krótkie kolejki.

SŁOTWINY i AZOTY

Dwa sąsiadujące ze sobą stoki. Stacje są tak blisko siebie, że o fakcie, iż nie stoję w kolejce po karnet na Azoty dowiedziałem się, gdy już zapłaciłem i wręczono mi kartonik z logo Słotwin.

Pomyłka jednak się opłaciła, bo Słotwiny okazały się najlepszym stokiem w Krynicy. Szeroki, długi, o zróżnicowanym stopniu trudności, trzy trasy otwarte. 4-osobowe kanapy i 2-osobowy orczyk do dyspozycji wjeżdżających skutecznie niwelowały kolejki. Cena 50 zł za 4 godziny + 30 zł za wypożyczenie sprzętu, czyli raczej standardowo. Ni to dużo, ni mało.

HINT: Na azotową górkę można dostać się na pół-legalu, bieżąc ścieżką prowadzącą przez lasek na szczycie Słotwin. Pokonanie tej ok. 200 metrowej trasy na nartach zajmuje jakieś 2 minuty, a tym samym na jednym karnecie możemy de facto korzystać z dwóch stoków (ale z jednego tylko wyciągu).

Azotowa górka nie różni się wiele od tej słotwińskiej – jest równie dobrze przygotowana, tyle że nieco krótsza i łatwiejsza. No ale te bezsensowne, 3-osobowe fotele… Pary i tak jeżdżą we dwójkę, mało kto chce być tym trzecim i jechać sam z obcymi, a przez to tylko rośnie kolejka oczekujących. Plusem jest jednak budka z kiełbachą i napojami na szczycie, której niektórym może brakować na sąsiednim stoku.

Sporym minusem są natomiast parkingi pod stokami – małe, prowizoryczne i zapchane, a ceny wahają się od 5 do 8 zł. My znaleźliśmy miejsce jakieś 500 metrów dalej, na prywatnym placu przed domem, gdzie i tak panienka wysępiła od nas 5 denarów.

To też niestety żaden z krynickich stoków. To Francja. Po prostu chciałem wstawić ładne zdjęcie.
JAWORZYNA KRYNICKA

Najdłuższy, największy, najpopularniejszy, ale przede wszystkim… najdroższy i pozostawiający największy niesmak stok w Krynicy. Płacąc 87 zł za karnet oczekuje się jednak czegoś więcej i czegoś lepiej niż gdziekolwiek indziej, tymczasem jedyną nowatorska atrakcją jest kolejka gondolowa. Swoją drogą najdłuższa w Polsce.

Parkingowcy zdzierają – postój kosztuje tutaj 10 zł. Z racji na to oraz na ogólnie obowiązujące na stoku ceny, nie powinien dziwić brak na parkingu samochodów z rocznika poniżej 2008 oraz z półki cenowej poniżej 100 000,00 zł. Niemałym zaskoczeniem była natomiast spora liczba gości z Rosji (na tle polskich blach rosyjskie tablice rejestracyjne ich czołgów od razu rzucały się w oczy). Od razu zacząłem się zastanawiać czy w tym rejonie Polski nie żyją przypadkiem rdzenni obywatele rosyjscy, uciskani przez polską większość. Wyszło mi na to, że nie, ale od razu odetchnąłem z ulgą, że Cyganie nie mają swojej armii.
Ani tym bardziej czołgów (swoich).
Ani swojego państwa, miejsca na świecie i pracy.

Wracając do tematu – jaworzyńska górka jest pełna bogatych snobów i hipsterów, którzy ewidentnie kierują się popularnością, a nie jakością stoku. Fakt, wysokość wzniesienia jest zachęcająca, ale jeszcze wyższe niż góry są tutaj ceny – płaci się nawet za toaletę (niespotykane w przypadku pozostałych stoków).

6-osobową kolejką gondolową jedzie się długo, ale tylko ona zawiezie nas na sam szczyt Jaworzyny. 4-osobowy wyciąg krzesełkowy prowadzi bowiem jedynie do połowy trasy, ale tak naprawdę tracimy tylko, oprócz całkiem ładnych widoków na okolicę, paręset metrów łagodnego, niebieskiego zjazdu i tyle samo odcinka prostego (bez kijków ciężko, może dlatego bardzo mało było na tej trasie snowboardzistów). Wyciąg gondolowy ma w zasadzie jeden istotny plus – dzięki niemu kolejki do wyciągu krzesełkowego nie istnieją.

Sam stok, z racji tego, że tak uczęszczany, jest wyjeżdżony już w połowie dnia. Wszechobecne muldy, garby i lód to zmora zjeżdżających, w szczególności tych początkujących. Stawiającym dopiero pierwsze kroki ślizgi (?) na czymkolwiek zdecydowanie Jaworzynę odradzam. No, chyba że jeździcie na łyżwach. Albo ratrakiem. Albo tym ruskim czołgiem z parkingu.

Podsumowując – opieka nad stokiem nie jest proporcjonalna do ceny, jaką żądają za korzystanie z niego. Może trafiliśmy akurat na gorszy dzień, ale mimo wszystko odradzam.

Niezależnie jednak od tego jakie stoki wybieracie, pamiętajcie o jednym: można jeździć jak narkoman (na krechę), jak alkoholik (od płota do płota) lub jak Kamil Bednarek (skręt za skrętem), ale najważniejsze, to byście jeździli bezpiecznie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dodaj swoje trzy grosze