Z jazdą na nartach jest jak z
kibicowaniem Borussii Dortmund – to zajęcie typowo sezonowe. Obecny sezon na
„białe szaleństwo” rozpoczął się u nas stosunkowo niedawno (nie mówię tu o
rosnącej popularności amfetaminy) i potrwa pewnie jeszcze przynajmniej przez miesiąc, a przy dobrych wiatrach (i śniegach) może
nawet 2 miesiące. Z tego względu uznałem, że osobom wybierającym się tej zimy w
góry ułatwię (lub utrudnię) wybór stoku poprzez umieszczenie krótkiej relacji z
krynickiego i okolicznego szusowania.
Nie, to niestety nie jest Krynica. To Alpy. |
Krynica Zdrój – niewielkie, choć
urokliwe miasteczko położone w Beskidzie Sądeckim. 90 % wszystkich przebywających
tam osób to przyjezdni – narciarze, kuracjusze, pensjonariusze i turyści,
którzy zrobili sobie tam przystanek w drodze na Słowację. Co drugi rdzenny
mieszkaniec Krynicy wynajmuje podróżnym pokoje w swojej chałupie, co czwarty
także w piwnicy (np. Willa u Fritzla), jedna trzecia prowadzi wypożyczalnie
sprzętu narciarskiego, pozostali sprzedają oscypki, śnieg lub sprzątają po
dorożkach, gdy ich 2-konny silnik nawali. Choć wieczorny spacer po świątecznie
oświetlonym jeszcze bulwarze nad strumykiem w sercu Krynicy dostarcza
pozytywnych wrażeń estetycznych, to w przypadku ciekawych miejsc, atrakcji i
rozrywek dla ludzi poniżej 70-tki (przynajmniej jak na tę porę roku) nazwa
miejscowości zobowiązuje - w Krynicy
jest jedno wielkie nic.
Całe szczęście nie można tego
powiedzieć o szlakach narciarskich.
Sama Krynica oferuje nam kilka
ciekawych stoków o różnej długości i stopniu trudności. Najpopularniejsze z
nich to: Azoty, Słotwiny i oczywiście Jaworzyna Krynicka. Poniżej zamieszczam
krótkie i subiektywne charakterystyki każdego z ośrodków narciarskich.
TYLICZ
Stacja narciarska w oddalonym o
jakieś 6 km Tyliczu to świetna propozycja na rozgrzewkę przed większymi,
krynickimi stokami. Stromy fragment początkowy, dodatkowo oblodzony, może na
wstępie nieco zrazić lub zniechęcić, ale przez pozostałą część trasy mknie się
bardzo przyjemnie. Główny szlak można ominąć ścieżką leśną i nazbierać przy
okazji trochę mrożonych grzybów do koszyka.
Najkorzystniejszy cenowo jest
karnet wieczorny – koszt zjeżdżania w godzinach od 16:00 do 20:00 to zaledwie
30 zł. Tańsze niż karp z Lidla jest też wypożyczenie nart – mi udało się tego
dokonać za 20 zł. Jak widać zostaje więc w kieszeni trochę grosza na kilka
grzańców i mandat za zjeżdżanie po pijaku.
Tylicki stok ma jedną, zasadniczą
wadę – jest krótki. Zjazd trwa krócej niż rządy PiS, w przeciwieństwie do wjazdu
wyciągiem krzesełkowym na szczyt, który dłuży się niemiłosiernie… Skutecznie
rekompensuje to jednak bezpłatny parking i krótkie kolejki.
SŁOTWINY i AZOTY
Dwa sąsiadujące ze sobą stoki. Stacje
są tak blisko siebie, że o fakcie, iż nie stoję w kolejce po karnet na Azoty
dowiedziałem się, gdy już zapłaciłem i wręczono mi kartonik z logo Słotwin.
Pomyłka jednak się opłaciła, bo
Słotwiny okazały się najlepszym stokiem w Krynicy. Szeroki, długi, o
zróżnicowanym stopniu trudności, trzy trasy otwarte. 4-osobowe kanapy i
2-osobowy orczyk do dyspozycji wjeżdżających skutecznie niwelowały kolejki. Cena
50 zł za 4 godziny + 30 zł za wypożyczenie sprzętu, czyli raczej standardowo.
Ni to dużo, ni mało.
HINT: Na azotową górkę można
dostać się na pół-legalu, bieżąc ścieżką prowadzącą przez lasek na szczycie
Słotwin. Pokonanie tej ok. 200 metrowej trasy na nartach zajmuje jakieś 2
minuty, a tym samym na jednym karnecie możemy de facto korzystać z dwóch stoków
(ale z jednego tylko wyciągu).
Azotowa górka nie różni się wiele
od tej słotwińskiej – jest równie dobrze przygotowana, tyle że nieco krótsza i
łatwiejsza. No ale te bezsensowne, 3-osobowe fotele… Pary i tak jeżdżą we
dwójkę, mało kto chce być tym trzecim i jechać sam z obcymi, a przez to tylko
rośnie kolejka oczekujących. Plusem jest jednak budka z kiełbachą i napojami na
szczycie, której niektórym może brakować na sąsiednim stoku.
Sporym minusem są natomiast
parkingi pod stokami – małe, prowizoryczne i zapchane, a ceny wahają się od 5
do 8 zł. My znaleźliśmy miejsce jakieś 500 metrów dalej, na prywatnym placu
przed domem, gdzie i tak panienka wysępiła od nas 5 denarów.
To też niestety żaden z krynickich stoków. To Francja. Po prostu chciałem wstawić ładne zdjęcie. |
JAWORZYNA KRYNICKA
Najdłuższy, największy,
najpopularniejszy, ale przede wszystkim… najdroższy i pozostawiający największy
niesmak stok w Krynicy. Płacąc 87 zł za karnet oczekuje się jednak czegoś
więcej i czegoś lepiej niż gdziekolwiek indziej, tymczasem jedyną nowatorska atrakcją
jest kolejka gondolowa. Swoją drogą najdłuższa w Polsce.
Parkingowcy zdzierają – postój
kosztuje tutaj 10 zł. Z racji na to oraz na ogólnie obowiązujące na stoku ceny,
nie powinien dziwić brak na parkingu samochodów z rocznika poniżej 2008 oraz z
półki cenowej poniżej 100 000,00 zł. Niemałym zaskoczeniem była natomiast
spora liczba gości z Rosji (na tle polskich blach rosyjskie tablice
rejestracyjne ich czołgów od razu rzucały się w oczy). Od razu zacząłem się
zastanawiać czy w tym rejonie Polski nie żyją przypadkiem rdzenni obywatele
rosyjscy, uciskani przez polską większość. Wyszło mi na to, że nie, ale od razu
odetchnąłem z ulgą, że Cyganie nie mają swojej armii.
Ani tym bardziej czołgów
(swoich).
Ani swojego państwa, miejsca na
świecie i pracy.
Wracając do tematu – jaworzyńska
górka jest pełna bogatych snobów i hipsterów, którzy ewidentnie kierują się
popularnością, a nie jakością stoku. Fakt, wysokość wzniesienia jest zachęcająca,
ale jeszcze wyższe niż góry są tutaj ceny – płaci się nawet za toaletę
(niespotykane w przypadku pozostałych stoków).
6-osobową kolejką gondolową
jedzie się długo, ale tylko ona zawiezie nas na sam szczyt Jaworzyny. 4-osobowy
wyciąg krzesełkowy prowadzi bowiem jedynie do połowy trasy, ale tak naprawdę
tracimy tylko, oprócz całkiem ładnych widoków na okolicę, paręset metrów
łagodnego, niebieskiego zjazdu i tyle samo odcinka prostego (bez kijków ciężko,
może dlatego bardzo mało było na tej trasie snowboardzistów). Wyciąg gondolowy
ma w zasadzie jeden istotny plus – dzięki niemu kolejki do wyciągu
krzesełkowego nie istnieją.
Sam stok, z racji tego, że tak
uczęszczany, jest wyjeżdżony już w połowie dnia. Wszechobecne muldy, garby i
lód to zmora zjeżdżających, w szczególności tych początkujących. Stawiającym
dopiero pierwsze kroki ślizgi (?) na czymkolwiek zdecydowanie Jaworzynę
odradzam. No, chyba że jeździcie na łyżwach. Albo ratrakiem. Albo tym ruskim
czołgiem z parkingu.
Podsumowując – opieka nad stokiem
nie jest proporcjonalna do ceny, jaką żądają za korzystanie z niego. Może
trafiliśmy akurat na gorszy dzień, ale mimo wszystko odradzam.
Niezależnie jednak od tego jakie
stoki wybieracie, pamiętajcie o jednym: można jeździć jak narkoman (na krechę),
jak alkoholik (od płota do płota) lub jak Kamil Bednarek (skręt za skrętem),
ale najważniejsze, to byście jeździli bezpiecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dodaj swoje trzy grosze