Takie przejażdżki lubię - za kierownicą ja, a towarzyszy mi ryk silnika, wiatr we włosach, szum fal i zachodzące słońce. I bynajmniej nie pędzę mustangiem cabrio po wybrzeżu.
Silnik ryczy, bo cisnę starym oplem 140 km/h (i to na wstecznym!), a przy takiej prędkości z 14-letnim samochodem jest jak z wojną na Bałkanach - w każdej chwili może wybuchnąć.
Wiatr we włosach, bo szyby opuszczone (nie że samotne, tylko otwarte), co chyba zrozumiałe - straszny upał, a ja nie mam nie używam klimatyzacji, bo szkodliwa dla zdrowia.
Szum fal... radiowych, bo w srebrnej strzale panuje żelazna zasada "radio albo klimatyzacja". Huk wpadającego przez otwarte okna wiatru klimatyzacji uniemożliwia słuchanie muzyki, zaś zamknięcie okien wyłączenie chłodzenia powoduje, że mózg się gotuje, a pot zalewa uszy, więc słuchanie muzyki traci jakby swój sens...
Ogólnie sami widzicie, że z takim samochodem to trochę jak z hemoroidami - aż strach siadać.
Póki jednak jeszcze kółka się kręcą i wycieraczki działają to nie jest tak źle. Spalanie też nie najgorsze. W zasadzie to ja nigdy nie odczuwam nawet wzrostu cen paliwa - zawsze tankuję za 100 zł.
No więc sunie prawym pasem taki symbol dzisiejszych czasów, typowy obraz pieprzonego cosmpopolity - Ślązak w chińskim podkoszulku i spodenkach made in bangladesz, za kierownicą wyprodukowanego w Polsce samochodu niemieckiej marki należącej do amerykańskiego koncernu, mknąc po autostradzie dofinansowanej z funduszy unijnych i słuchając jedynie dostępnego na tym odcinku trasy czeskiego radia, popijając do tego belgijskie piwo. Keine grenzen!
Przełknąłem, gdy wyprzedził mnie bus pasażerski. Przełknąłem tira, starego kombiaka z campingiem, nawet rowerzystę. Ale nie wytrzymałem nerwowo, gdy w lusterku wstecznym zaczął majaczyć kształt zbliżającego się... matiza. Nie! - przeraziłem się. - Tylko nie to koreańskie żelazko z silnikiem wkrętarki!
Warto wiedzieć, że matiz to samochód, który ma jeden plus. Ten na akumulatorze.
Zacisnąłem ręce mocniej na kierownicy i wdepnąłem pedała gazu do samej podłogi (całe życie na krawędzi). Licznik wskazał 147 km/h. Matiz zaczął zrównywać się ze mną na równoległym pasie. Silnik wył jak rakieta, więc wrzuciłem trójkę. Nic to nie dało, podobnie jak czwórka, piątka i ostatecznie wsteczny - zabawkowy samochód na baterie (na to trzeba mieć w ogóle prawko?!) zostawił mnie daleko w tyle. Jak..? - zapytałem samego siebie. - JAK to możliwe?!
Czyżby winny temu był zaciągnięty hamulec ręczny?
Z rozmyśleń nad zszarganym honorem i podeptaną godnością wytrącił mnie jednak po kilku minutach niespotykany widok rodem z amerykańskich filmów: w oddali, na awaryjnym pasie, przy samochodzie z otwartą maską stała nieporadna, młoda kobieta, która wystawionym kciukiem i maślanym wzrokiem próbowała zatrzymać naiwnego dzielnego kierowcę, który byłby jej w stanie pomóc. Im byłem bliżej miejsca awarii, tym dziewczyna była młodsza i ładniejsza, wzrok jej bardziej maślany, a moje chęci pomocy - coraz bardziej szczere. Przez chwilę się wahałem (a co jeśli to zasadzka?), ale wszelkie moje wątpliwości zostały rozwiane, gdy dojrzałem, że zepsuta maszyna to... matiz! Z piskiem opon, bez zachowania jakichkolwiek środków ostrożności zjechałem na pas awaryjny i po kilkudziesięciu metrach przepisowego, spokojnego hamowania - zatrzymałem się. Jakież było moje zdziwienie, gdy podbiegła do mnie jakaś uradowana starsza kobieta, w niczym nieprzypominająca tej, która wzięła mnie na litość. Jak widać, młoda była tylko przynętą. Sprytne.
Nonszalanckim ruchem korbki naciśnięciem guzika otworzyłem szybę i ukrywając rozczarowanie w oczach, a zastępując je dziarskim uśmiechem dżentelmena złotej rączki zapytałem:
- Co się stało?
Zatrzymałem się, kierowany chęcią pomocy. Gdzieś tam we mnie na sekundę obudził się samarytanin, który nie pozwolił mi jechać dalej i udawać, że zza ciemnych okularów nie dostrzegam błagającego wzroku potrzebującej niewiasty. W całym tym wzruszeniu zapomniałem jednak, że...
- Proszę pana! Chyba poszło sprzęgło elektromagnetyczne w wentylatorze, główny termostat szlag trafił, płyn chłodzący wyciekł więc wąż musiał pęknąć, a możliwe że i kanały układu chłodzenia były zatkane... córka dolewa tego płynu i dolewa, ale to nic nie daje! A teraz to już nawet zapalić nie chce, podejrzewam że bendiks i tulejki w alternatorze są do dupy!
... że nie mam bladego pojęcia o naprawianiu samochodów. A w dodatku matizów.
Słysząc tę tyradę obco brzmiących słów przytakiwałem tylko z profesjonalną miną mówiącą "uułaa, to faktycznie nieciekawie".
- No i potrzebowałabym linki do chłodnicy. Miałby pan?
Pewnie. Właśnie się dowiedziałem, że w chłodnicy są jakieś linki, ale na pewno mam kilka zapasowych w bagażniku. W sumie to bardziej niż samym pytaniem zaskoczony byłem faktem, że w matizie też jest chłodnica.
- Przykro mi - skłamałem. - Linki do chłodnicy ani jakichkolwiek jej substytutów nie posiadam. Mam tylko lewarek.
Kobieta uśmiechnęła się, nie wiedząc, czy żartuję, czy mówię poważnie. W tym momencie dobiegła do nas córka - ta podstawiona uwodzicielka do zatrzymywania naiwnych bohaterów.
- Ale mogę podwieźć na pobliską stację! Albo do centrum. Tam pewnie mają linki. - błyskawicznie zareagowałem na rozwój sytuacji. - Do chłodnicy. - dodałem.
Fakt, że była godzina 18:00 w niedzielę nie powinien mieć tutaj żadnego znaczenia.
Kobiety spojrzały tylko po sobie, zaśmiały się niepewnie, podziękowały, że w ogóle się zatrzymałem i czym prędzej oddaliły się od mojego samochodu.
Efekt mojego zatrzymania się był taki sam, jak gdybym nie zatrzymał się w ogóle. Po cóż więc tak naprawdę to zrobiłem, skoro na wyposażeniu brak mi nawet haka holowniczego? Żeby pomóc naprawić kobietom samochód, czy podświadomie pomóc sobie i nie mieć wyrzutów sumienia? W końcu pomóc chciałem, a że nie miałem przy sobie linki do chłodnicy...
Morał z tej historii może być więc taki, że jeśli jeździsz matizem, to nie cwaniakuj przy wyprzedzaniu, bo masz awaryjną chłodnicę.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPowinieneś książki pisać, bo jak tak czytam to mam wrażenie, że nowy Coben nam się rodzi :D
OdpowiedzUsuń